Jestem innym człowiekiem. Bardziej świadomym kruchości wszystkiego co nas otacza, a także bardziej dbającym o siebie i najbliższych. I chyba bardziej korzystam teraz z życia. Kiedyś byłem oszczędny, a teraz z żoną wydajemy oszczędności na nasze przyjemności. I jest nam z tym super!
Ryszard, chory na raka prostaty
Objawy były banalne i to chyba najgorsze w tej chorobie. Zacząłem częściej chodzić do toalety. Na początku nie zwracałem na to uwagi, wydawało mi się, że panowie w pewnym wieku po prostu tak mają. Co więcej, tak się do tego przyzwyczaiłem, że nawet nie zauważyłem, jak na przestrzeni miesięcy zwiększyła się częstotliwość chodzenia do łazienki. Żona na mnie krzyczała, namawiała mnie na konsultację u specjalisty, ale wzbraniałem się. Nie chciałem robić wokół siebie zamieszania. Tylko, że pewnego dnia już zupełnie nie mogłem oddać moczu i to już zaczęło się robić bardzo nieciekawie. To żona wtedy umówiła mnie do urologa prywatnie i siłą tam zaprowadziła. Lekarz nie ukrywał swojego oburzenia, że tak długo czekałem. Przepisał leki, zlecił badania i bardzo szybko dostałem diagnozę – rak prostaty.
Świat mi się zawalił. Byłem przerażony, myślałem, że to koniec. Płakałem jak dziecko. Wróciłem do domu, zacząłem szukać informacji o chorobie w Internecie i to było jeszcze gorsze. Ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Byłem zły na siebie, nie umiałem poradzić sobie z tą złością. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
Wpadła w histerie, rozpacz, ale także była na mnie bardzo zła. Nie ukrywała tej złości. To była złość na wszystko - na mnie, na siebie, na chorobę. Gdy zeszły z niej te emocje ruszyła do działania. Zaczęła rozmawiać z rodziną, przyjaciółmi i szukała dla mnie najlepszego specjalisty, ośrodka, w którym mógłbym się leczyć. I załatwiła to wszystko. Prowadziła mnie za rękę na wszystkie konsultacje, była ze mną w gabinecie lekarskim, notowała, zadawała pytania, szukała informacji. Bardzo jej za to dziękuję. Ja w tamtym okresie byłem w kryzysie, całkowicie załamany. Czułem się i zachowywałem tak, jakby to wszystko co się wtedy działo było jak za mgłą, jakby to był film, jakby to zupełnie nie była moja historia.
Trafiliśmy na świetnego onkologa, który znakomicie przedstawił nam obraz całego leczenia. Przedstawił to na tyle bezpiecznie, że zmniejszyło się napięcie, zarówno moje, jak i mojej żony. Zaczęliśmy myśleć, że może to jeszcze nie wyrok. Ten onkolog zaproponował mi również spotkanie u psychoonkologa.
Na początku się opierałem. Wstydziłem się opowiadać o chorobie, ale żona mnie namówiła. Nie żałuję, poza tym sama z tej pomocy skorzystała i choć minęły już trzy lata nadal czasem korzysta. Jest to bardzo pomocne.
Nie miałem żadnych wątpliwości, chciałem jak najszybciej je rozpocząć. Zaproponowano mi radioterapię i hormonoterapię. Uprzedzano o skutkach ubocznych, ale ja w ogóle o tym nie myślałem. Najważniejsze było dla mnie, aby zacząć się leczyć. Chciałem i chcę żyć!
Oczywiście. Bała się jak to zniosę. Obawiała się bólu, cierpienia, ale każdy kolejny krok pokazywał nam nawzajem, że nie jest tak źle.
Aktualnie zakończyło się moje leczenie. Jestem w remisji i oczywiście pod stałą kontrolą lekarza onkologa/urologa. Żyję normalnie, choć właściwie zmieniło się wszystko.
Jestem innym człowiekiem. Bardziej świadomym kruchości wszystkiego co nas otacza, a także bardziej dbającym o siebie i najbliższych. I chyba bardziej korzystałam teraz z życia. Kiedyś byłem oszczędny, a teraz z żoną wydajemy oszczędności na nasze przyjemności. I jest nam z tym super! A co jutro mnie czeka? Nie wiem, ale czuje jakiś taki dziwny spokój.
Bez niej nie dał bym rady. Ona jest moim aniołem stróżem i moją siłą. Jest ze mną cały czas i jest nieocenionym wsparciem. Każdego dnia zastanawiam się, jak jej za to podziękować. Ona nazywa mnie głupcem, że wciąż jej dziękuję, ale ja i tak robię to dalej. Naprawdę jestem szczęściarzem.
Wytrwałości, odrobiny humoru, otwartości na różne słabości.